czwartek, 14 marca 2013

Drogowskaz wiary

Na oczach całego świata mogliśmy się przekonać, że Kościół nasz nie jest partią polityczną, nie jest firmą, nie jest instytucją kierującą się wizerunkiem medialnym. Kościół nasz, Kościół katolicki jest Kościołem Chrystusa. To Chrystus jest jego Głową. To Duch Święty kieruje Kościołem.
Istotna jest na pewno biografia nowego Ojca Świętego. Jezuita, teolog, rektor, biskup, przewodniczący Episkopatu argentyńskiego. Człowiek wiary odważnej, który potrafił znaleźć się w trudnym czasie historii swojego kraju.

Ale chyba bardziej istotne jest, jako kto jawi się nowy Papież. Jego pontyfikat od dziś jest postrzegany przez imię. Po raz pierwszy w dziejach Kościoła Papież przyjął imię Franciszek – imię charyzmatycznego Biedaczyny z Asyżu, wielkiego reformatora Kościoła.
To święty, do którego Chrystus skierował słowa: „Franciszku, odbuduj mój Kościół”. Ale to także święty, który miał odwagę głosić światu, że „Miłość nie jest kochana”.

Franciszek to wielki reformator Kościoła, ale taki, który dokonywał tej reformy bez burzenia struktur, bez walki wewnątrz Kościoła. Franciszek prowadził walkę wewnątrz samego człowieka. Prowadził ją w obliczu współczesnych wyzwań.
Pierwszym z tych wyzwań jest kryzys wiary. To on, jak wielokrotnie podkreślał Benedykt XVI, jest bardziej dogłębny i dotkliwy niż kryzys ekonomiczny. Kryzys wiary to postawa człowieka – milczącego apostaty, który zatraca świadomość tego, Kogo się wyparł i za jaką cenę.

Po stronie życia

Problem drugi, nie mniej ważny, to sprawa współczesnego sporu o człowieka. Jan Paweł II niezwykle trafnie wskazywał na ten problem w Polsce: „Spór o człowieka trwa w dalszym ciągu, a pod pewnym względem nawet się nasilił. Formy degradacji osoby ludzkiej oraz wartości życia ludzkiego stały się bardziej subtelne, a tym samym bardziej niebezpieczne. Potrzeba dziś wielkiej czujności w tej dziedzinie. Otwiera się tutaj szerokie pole działania właśnie dla uniwersytetów, dla ludzi nauki. Zdeformowana lub niepełna wizja człowieka sprawia, iż nauka przemienia się łatwo z dobrodziejstwa w poważne zagrożenie dla człowieka. Rozwój współczesnych badań naukowych w pełni potwierdza te obawy. Człowiek z podmiotu i celu staje się dzisiaj nierzadko przedmiotem lub wręcz ’surowcem’” (Przemówienie Jana Pawła II na spotkaniu z okazji 600-lecia Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, kościół św. Anny, 8 czerwca 1997 roku).
Ten spór o człowieka wyznacza dziś linię demarkacyjną dwóch kultur: kultury życia i kultury śmierci. Nowy Ojciec Święty będzie tym, owszem, jest już tym, który staje po stronie życia. Także po stronie autentycznego kształtu instytucji małżeństwa, o której sobór powiedział, że jest wspólnotą życia i miłości. Ojciec Święty Franciszek musi znów zawołać donośnym głosem: „Miłość nie jest kochana”, oraz przypomnieć hymn o miłości Jana Pawła II i Benedykta XVI.

Uniwersalizm żywego Kościoła

Kolejne konklawe – komentarze wokół niego – podkreślało zmiany geografii Kościoła: dynamizm Kościołów krajów azjatyckich i afrykańskich, stagnację Kościoła w Europie. Ten problem wpisuje się w złożoność procesu globalizacji i troski o sprawiedliwość społeczną. Kościół, tak w Afryce, jak i w Europie, musi ożywiać samoświadomość, iż „człowiek jest drogą Kościoła”. Dlatego musi chronić człowieka przed wykluczeniem, ale też i zglobalizowaniem kultur. Wybór kard. Jorge Mario Bergoglio potwierdza uniwersalizm Kościoła. Ten uniwersalizm, który stał się niezwykle czytelny od 16 października 1978 roku. Nie łudźmy się, tamten wybór kard. Karola Wojtyły, wezwanego „z dalekiego kraju”, był wyborem Papieża z kraju praktycznie poddanego programowej ateizacji – dla wielu był egzotyczny w sposób niebywały. Obecny wybór nie może być rozpatrywany w kategoriach egzotyki, lecz w kategoriach uniwersalizmu.
Zadania, które stoją przed Ojcem Świętym, są gigantyczne. To zadania, które kieruje on zarówno do wierzących, jak i do ludzi dobrej woli, nieprzynależących do Kościoła. To zadania bardzo konkretne. Pośród tych wszystkich zadań jedno jest absolutnie wyjątkowe. To wrażliwość i zaufanie słowom Chrystusa: „Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci” (Łk 22, 31-32).
                                                                                               Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TCh

Papież Franciszek: podążajmy za krzyżem Pana

Do wędrowania, budowania i wyznania wiary, zawsze z krzyżem Chrystusa zachęcił nowo wybrany Ojciec Św. Franciszek w swojej pierwszej po wyborze homilii.


Ojciec Św. przewodniczył po południu uroczystej Mszy św. w Kaplicy Sykstyńskiej. W koncelebrze uczestniczyło 114 kardynałów – elektorów, którzy weszli do kaplicy w uroczystej procesji. Zgodnie z wolą Ojca św. była to Msza św. pro Ecclesia, czyli w intencji Kościoła.

W homilii Ojciec św. Franciszek przypomniał, że nasze życie ma być wędrówką, budowaniem i wyznaniem Jezusa Chrystusa, zawsze z krzyżem Chrystusa. Inaczej – jak wyjaśnił – nie będziemy uczniami Chrystusa.
- Podążać, budować Kościół, wyznawać wiarę, zawsze z krzyżem Chrystusa – powiedział Ojciec św. Franciszek.
Papież zachęcił przy tym wiernych do odważnego kroczenia i budowania na Chrystusie, na Jego krzyżu.
- Kiedy idziemy bez krzyża, jesteśmy docześni; możemy być biskupami, księżmi, kardynałami, ale nie jesteśmy uczniami Pana – dodał Papież w homilii.

HABEMUS PAMAM

Nie da się opisać uczucia, jakie towarzyszy momentowi ogłoszenia światu, że mamy Papieża – „Habemus Papam”. Radość, wzruszenie, ale przede wszystkim ewangeliczna miłość i nadzieja. W takich momentach doświadcza się tej mocy, jaką daje przynależność do Kościoła, bycie katolikiem. Najpierw biały dym, potem bicie dzwonów, ogłoszenie wyboru i wreszcie na centralnym balkonie bazyliki watykańskiej widok nowego Papieża – Franciszka. Przenieśliśmy się niejako po raz kolejny do tego momentu, gdy św. Piotr usłyszał od Pana Jezusa słowa: „Ty jesteś Piotr, czyli Skała, i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”.

Nowy Papież ks. kard. Jorge Mario Bergoglio z Argentyny, „z końca świata” – jak sam powiedział – wybierając imię Franciszek, wprowadza Kościół na szczególną ścieżkę. Nie ma chyba bardziej rozpoznawalnego w świecie świętego jak św. Franciszek z Asyżu, który dostał od Jezusa proste zadanie: „Odbuduj mój Kościół”. Święty Franciszek Salezy to patron dziennikarzy, a postać bł. Franciszka Marto wskazuje na orędzie fatimskie. Radykalizm ewangeliczny, ewangelizacja przez media i maryjna droga fatimskiego ocalenia świata. To pierwsze myśli, jakie rodzą się wraz z pontyfikatem nowego Papieża i dokonanym przez niego wyborem imienia.

Dla każdego z nas, katolików, Papież to Ojciec Święty. Karmi nas Słowem Bożym i wychowuje, uczy odróżniać dobro od zła, budzi nadzieję i umacnia wiarę, a także z otwartymi rękami wita powracającego marnotrawnego syna. Jest ojcem nas wszystkich. – Kto podejmuje się posługi Piotrowej, nigdy nie będzie miał prywatności. Należy zawsze i całkowicie do wszystkich, do całego Kościoła – mówił Benedykt XVI w czasie swojego ostatniego spotkania z wiernymi na audiencji ogólnej. „Mamy Papieża” oznacza zatem, że każdy z nas ma od wczoraj szczególnego ojca – Franciszka.

Bardzo znaczące jest, że kardynał z Argentyny obejmuje Stolicę Piotrową w Roku Wiary, który został zapoczątkowany synodem biskupów z całego świata na temat nowej ewangelizacji. To wymowne. Słuchając w ostatnich dniach w liberalnych mediach rozmaitych „autorytetów” i „ekspertów” od spraw Kościoła, można było odnieść wrażenie, że dla nich nowa ewangelizacja powinna być głoszeniem jakiejś innej ewangelii, jakiejś nowej moralności, nowej wiary, innej niż katolicka. Taki sam „koncert życzeń” formułowali w stosunku do nowego Papieża. W tym całym medialnym spektaklu spekulacji prowokacyjnie pytali o to, co zawsze: co z antykoncepcją, co z aborcją, celibatem, święceniami kapłańskimi kobiet… Zawiodą się. Bo „nowość” nowej ewangelizacji nie polega na zmianie nauczania Kościoła, ale na nowych formach głoszenia tej samej Ewangelii, którą znamy od 2 tysięcy lat. Rolą Papieża jest właśnie być stróżem i apostołem tej Dobrej Nowiny o zbawieniu. Już po pierwszym spotkaniu z Ojcem Świętym Franciszkiem widzimy, że jest to człowiek modlitwy. Nowy Papież będzie słuchać głosu Ducha Świętego, a nie podszeptów świata, dla którego im Kościół byłby słabszy, tym lepszy.

Celem posługi Piotrowej z samego ustanowienia jej przez Chrystusa jest bycie trwałym fundamentem jedności wiary i wspólnoty Kościoła. I po to wybierany jest Papież. Nie po to, aby Kościół był bardziej „lubiany” w świecie, ale po to, aby głosić tego, który jest Prawdą, Drogą i Życiem. Stając się jednocześnie znakiem sprzeciwu wobec tego wszystkiego, co niszczy człowieka, ideologii, które próbują urządzać świat wbrew prawu Bożemu i prawu naturalnemu. Kościół żyje. Niesie nadzieję światu. To widać było wczoraj na placu św. Piotra, gdy rzesze wiernych z całego świata witały Papieża. Było wśród nich wielu młodych ludzi. To z nimi spotka się w lipcu br. Papież Franciszek w czasie swej zapewne pierwszej pielgrzymki zagranicznej na Światowe Dni Młodzieży do Rio de Janeiro w Brazylii. Hasłem tego spotkania będą słowa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”.

Nie ma lepszej recepty na życie od tej, jaką oferuje Chrystus przez swój Kościół. Żyć mądrze i uczciwie, chronić ludzkie życie, dbać o małżeństwo, o rodzinę, dobrze wychować dzieci i oddać się w modlitwie opiece Bożej. Wszystko to chcemy czynić pod pieczą nowego Papieża.

Ojcze Święty Franciszku. Prowadź nas drogami wiary i zaufania Bogu.

środa, 6 lutego 2013



Organizacja Pozytku Publicznego

Jesteśmy Organizacją Pożytku Publicznego od 2009r. Istnieje możliwość wsparcia nas poprzez przekazanie nam 1% podatku na potrzeby naszej młodzieży. NIP: 628-221-40-04, REGON:120-963-091, KRS:0000-333-424 Fundacja „Donum Spes” tel. 14/671-73-20 32-813 Uście Solne 174, woj. małopolskie www.fundacja-donum-spes.com Nr: 50 1750 1048 0000 0000 1175 8398 PLN Nr: 69 1750 1048 0000 0000 1175 8444 EUR Nr: 47 1750 1048 0000 0000 1175 8452 USD KOD SWIFT: RCBW PLPW Raiffeisen Bank SA. PayPal: fundacja.donum.spes@gmail.com /płatności przelewem internetowym/ Gdybyś wiedział jak bardzo cię kocham, płakałbyś z radości” (z orędzia Maryi)

niedziela, 20 stycznia 2013

Kaplanstwo i posluga ...

Nie ma tygodnia, żeby ktoś nie doznał łaski za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego, tak jest nieprzerwanie od 30 lat Mężczyzna w sile wieku w jednym z warszawskich szpitali przechodził właśnie operację kręgosłupa. Ale pojawiły się komplikacje. Zakończyło się implantacją metalowego rusztowania stabilizującego kręgosłup. – Wkrótce potem doznałem rozległego zawału serca – wspomina. Słabł z minuty na minutę, balansując na krawędzi utraty przytomności. Nabierał przekonania, że umiera. Nagle jeden z lekarzy zawołał: „Puściło naczynie…”. – Na twarzach pozostałych lekarzy zobaczyłem niepokój i wielkie napięcie. To traciłem, to odzyskiwałem świadomość, docierał do mnie dramatyzm sytuacji. Widząc, że jest to krytyczny moment, resztką sił zawołałem: „Księże Jerzy, pomóż…”. Zabiegi na sercu chorego mężczyzny trwały nadal, a on, jak opowiada, czuł, że ktoś trzyma go mocno za rękę. – Czułem szczególne ciepło. Przeszyły mnie dreszcze, zrozumiałem, że był przy mnie ks. Jerzy. I wtedy powoli wszystko zaczęło wracać do normy. – Poczułem przypływ sił, po chwili wszystko ucichło i po jakimś czasie usłyszałem głos lekarza: „Wszystko będzie dobrze”. Byłem pewien, że nic złego mnie nie spotka. Chociaż z medycznego punktu widzenia zagrożenie życia wciąż istniało, zawał okazał się nietypowy, wyjątkowo rozległy. Lekarze powiedzieli później choremu, że moment, w którym głośno zawołał ks. Jerzego, był decydujący. To on przyczynił się do uzdrowienia. Poza czasem i poza przestrzenią Z jednej strony coraz większa laicyzacja, ośmieszanie i wyszydzanie wartości, odchodzenie od wiary, z drugiej zaś, gdzieś w środku „oka cyklonu” toczy się prawdziwe życie Kościoła. I dzieją się cuda. Po cichu. Dyskretnie. Bo cuda są właśnie takie: nie rzucają się w oczy, nie krzyczą. Dlatego zwykli ludzie, którzy przybywają do grobu ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie i tam się modlą, często wyjeżdżają odmienieni. „Porażeni” łaskami, których się wcale nie spodziewali. – Choroby, jakie mnie nawiedzały od 7 lat, tutaj ustąpiły – opowiada starszy mężczyzna. – Były to przypadłości nowotworowe. Moje prośby za wstawiennictwem ks. Jerzego Popiełuszki zostały wysłuchane, a Pan Bóg pozwolił mi już dożyć 80. roku życia – dodaje. Kobieta z Poznania, która w czasie pobytu w Warszawie razem z córką modliła się przy grobie ks. Jerzego, opowiada: – Poprosiłam ks. Jerzego, aby odsunął ode mnie ból, jaki od kilku lat dokuczał mi w palcu lewej stopy. Był to ból nieustanny, promieniował na całą stopę. Chirurdzy byli bezradni, mówili, że ingerencja może spowodować uszkodzenie kości. Po powrocie do domu kobieta nagle zdała sobie sprawę, że nie czuje bólu. – Mój palec jest „czysty”, bez ropy, ran, a ból nie promieniuje na stopę! Mijają 3 miesiące od tego czasu i mam 100 proc. pewności, że moja modlitwa przy grobie ks. Jerzego przyniosła dar uzdrowienia – oznajmia kobieta. Łask za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego doznają także ci, którzy modlą się za jego przyczyną w swoim domu lub parafialnym kościele czy też w jakimkolwiek miejscu na ziemi. Przestrzeń nie ma tu bowiem znaczenia. Święci działają poza czasem i poza przestrzenią. – Dostałem ataku kamicy pęcherzyka żółciowego. Po operacji pomodliłem się do bł. ks. Jerzego i nadzwyczaj szybko, bez żadnych komplikacji powróciłem do zdrowia. Jestem przekonany, że zawdzięczam to wstawiennictwu bł. Męczennika – mężczyzna z Warszawy opowiada o wydarzeniach z sierpnia 2012 r. Podobny przypadek zdarzył się mieszkance Zabrza, która zamówiła Mszę św. w intencji poprawy stanu zdrowia męża, który chorował na raka. Zaraz potem otrzymała od syna wiadomość, że badania nie wykazały procesu nowotworowego. – Łaskę tę otrzymałam dzięki wstawiennictwu ks. Jerzego. Mam co do tego całkowitą pewność – przyznaje. – Ks. Jerzy jest bardzo skutecznym patronem od spraw bardzo bolesnych. Skuteczny w szukaniu pracy Łaski są różne, jak różne są ludzkie sprawy. Małżeństwo z Ostrołęki wyraża wdzięczność za przetrwanie kilku poważnych kryzysów. To dzięki wstawiennictwu ks. Popiełuszki para się nie rozwiodła. – Dokonało się również nawrócenie mojego męża. Od tamtej pory staram się kierować w życiu hasłem ks. Jerzego: „Zło dobrem zwyciężaj” – czyli dobrocią. Wybieram to, co naprawdę jest dobrem. Dosyć często ks. Popiełuszko wstawia się za ludźmi, którzy szukają pracy. Mężczyzna z Warszawy opowiada, że jego zięć po zwolnieniu z firmy przez rok nie mógł znaleźć zatrudnienia. – Rozpocząłem wtedy modlitwę za wstawiennictwem ks. Jerzego. Obecnie od 2 miesięcy zięć ma stałą pracę. Jestem wdzięczny ks. Popiełuszce za otrzymaną łaskę. Inny przypadek: – Wierzę mocno w to, że ks. Jerzy przyczynił się do tego, iż mój mąż został przywrócony do stałej pracy – opowiada kobieta z małego miasteczka w województwie małopolskim. – Mąż ma 55 lat, 2 lata temu prezes wystawił go do zwolnienia, tłumacząc, że to komputer tak wybrał. Modliłam się do Boga za wstawiennictwem ks. Jerzego, wierząc z całych sił, że wysłucha moich próśb. Mówiłam mu: „Ponieważ byłeś opiekunem ludzi pracy, zlituj się, pomóż”. Codziennie stawałam z dziećmi przed obrazem Matki Bożej i śpiewałam pieśń: „Ojczyzno ma”. Bez męża, bo on jest niepraktykujący. Po 2 latach moje modlitwy zostały wysłuchane. Cudem jest, że mąż został przywrócony do tej samej pracy. Ks. Jerzy wysłuchał moich błagań. Teraz każdego dnia modlę się o nawrócenie męża. Wierzę mocno, że ks. Jerzy mi w tym pomoże. Działa przez gazety i książki Nawrócenia to kolejna „działka” bł. Jerzego Popiełuszki. Już za życia wielu doprowadzał do wiary, spowiadał osoby, które kilkanaście czy kilkadziesiąt lat nie przystępowały do spowiedzi, chrzcił dorosłych, nawracał. Po śmierci czyni to z jeszcze większą siłą. Wśród ludzi, którzy doznają łask za przyczyną bł. ks. Jerzego Popiełuszki, są i tacy, którzy nawrócili się pod wpływem obejrzanego filmu czy przeczytanej lektury. Przykładów jest wiele. Kobieta w średnim wieku, matka pięciorga dzieci, natrafiła na periodyk z wizerunkiem ks. Jerzego na okładce. – Zajrzałam do środka, przeczytałam artykuł o łaskach i cudach, jakich ludzie doznawali za przyczyną Błogosławionego – mówi. I wtedy sama zaczęła prosić ks. Popiełuszkę o pomoc, gdyż mąż tej kobiety od kilku miesięcy miał wstrzymywaną zapłatę za pracę w prywatnej firmie. – Zbliżał się rok szkolny, nie mieliśmy na podręczniki dla dzieci ani na bieżące opłaty – wspomina. Kiedy odłożyła gazetę na półkę, odebrała telefon. Okazało się, że mąż ma się zgłosić po zaległe pensje. – Tę łaskę zawdzięczam ks. Jerzemu Popiełuszce. Sama nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Komuś może się to wydawać błahostką, ale dla nas była to ważna życiowa sprawa. W dokumentach kościelnych są także świadectwa mówiące o wpływie ks. Jerzego na ludzi za pośrednictwem naszego tygodnika: „W tygodniku «Niedziela» przeczytałam artykuł o ks. Jerzym Popiełuszce. Prosiłam go o wstawiennictwo do Miłosiernego Boga o szczęśliwą operację mojej córki, matki dwóch synów, która była zagrożona rakiem. Otrzymałam tę łaskę, operacja przeszła szczęśliwie i nie było nowotworu. Dziękuję za to ks. Jerzemu Popiełuszce”. Archiwa zawierają również listy mówiące o nawróceniach pod wpływem książek o Męczenniku. W jednym z nich czytamy: „Dałem książkę o ks. Jerzym, autorstwa Mileny Kindziuk, mojemu koledze do czytania. Skutek był taki, że kolega odprawił spowiedź generalną i twierdził, że jest przemieniony wewnętrznie. To nawrócenie dokonało się za przyczyną ks. Jerzego”. Znane są również i takie fakty, że pod wpływem filmu o ks. Popiełuszce ktoś zaczął chodzić do kościoła albo po latach przystąpił do spowiedzi. Podobnie uczyniło wielu ludzi oglądających relację z beatyfikacji duchownego. Nie wszyscy jednak od razu byli w stanie mówić publicznie o doznanych łaskach. I nic dziwnego. Bo jest to przecież rzeczywistość, która dotyka najgłębszych tajemnic ludzkiej duszy. Stąd też do dziś napływają świadectwa mówiące o cudach sprzed wielu lat. Matka trzynastoletniej córeczki np. dowiedziała się, że ma nowotwór. – Zemdlałam z przerażenia, obawiając się, co będzie z moim dzieckiem, gdyż sama je wychowywałam – opowiada. W tym samym czasie dowiedziała się o porwaniu ks. Jerzego Popiełuszki. Znała go z Mszy św. za Ojczyznę, na które systematycznie przychodziła. – To porwanie zupełnie mnie załamało. Na pogrzebie ks. Popiełuszki miałam tak ogromne bóle brzucha, że nie miałam siły zbliżyć się do trumny. Po pogrzebie zaś przyśnił mi się ks. Jerzy i pocieszał mnie, mówił, żebym się nie bała, że będzie ze mną w czasie operacji. Tak też było. Poszłam na salę operacyjną z wiarą, że wszystko będzie dobrze. Po usunięciu guza badanie histopatologiczne wyszło prawidłowo. Gdy kobieta została wypisana ze szpitala, pierwsze kroki skierowała do grobu ks. Jerzego, by podziękować mu za ocalenie życia. – Miejsce to jest dla mnie święte, przyjeżdżam tu na Mszę św., palę znicze, dziękując za uzdrowienie – podkreśla kobieta. Dziś jest z wnuczką Oleńką. – Zabieram ją ze sobą, by się tu ze mną modliła. Cudem jest życie Nie każdy jednak, kto prosi o cud, może go doznać. Dlaczego? To jedna z tajemnic, na którą tu, na ziemi, nie ma odpowiedzi. Cud nie jest na pewno działaniem mechanicznym. Pan Bóg nie jest „zobowiązany” dokonywać cudów w odpowiedzi na wszystkie zanoszone modlitwy. Nie wiadomo zresztą, co dla kogo jest w danym momencie życia lepsze. Ale ważne jest to, że cuda w ogóle się zdarzają, że umacniają. Człowiek potrzebuje znaków zewnętrznych. One objawiają Bożą moc, pomagają wierzyć. I po to są łaski i cuda. Zawsze łaski i cuda są świadectwem wstawiennictwa świętego czy błogosławionego. To nie sam święty czyni cuda, on tylko wstawia się za nami u Boga. Jak twierdzą też ci, którzy doznali jakiejś łaski, z perspektywy czasu dostrzegają, że do jej otrzymania byli wcześniej długo przygotowywani. Choćby przez zdarzenia życia, cierpienia, przez ludzi, których spotkali na swojej drodze, przez lektury, na jakie się natknęli. Cudów jest wokoło bardzo dużo. Największy – to każda Msza św. Cudem są narodziny człowieka. Każda spowiedź i powrót do Boga. Wreszcie – cudem jest samo życie. A ks. Jerzy je kochał. I walczył, by było godne. Może dlatego jest tak skutecznym pośrednikiem także w kwestiach związanych z życiem na ziemi. Źródło: Niedziela 42/2012

NIE MA DLA MNIE DOBRA POZA TOBĄ

Świadectwo Ani Chciałam podzielić się z wami krótkim świadectwem mojego nawrócenia, które miało miejsce 1 marca 2011 roku i było dla mnie cudownym przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę. Ale zacznę od tego, że jestem mężatką oraz mamą 6-letniego Dawidka i 5-letniej Gabrysi. Bardzo wcześnie Bóg obdarował mnie potomstwem, gdyż mając 17 lat zaszłam w ciążę, której nie planowałam. Moja nieplanowana ciąża była konsekwencją życia, jakie prowadziłam wcześniej. Odkąd pamiętam zawsze szukałam miłości, ale nie takiej matczynej, a raczej ojcowskiej, której nigdy nie poczułam, gdyż mój ojciec porzucił mnie i moją mamę gdy miałam 9 miesięcy i uciekł do Stanów - bał się odpowiedzialności. Tłumaczył się, że jest już za stary na ojca, gdyż mieli z mamą już dwóch dorosłych synów. Ja byłam nie planowana przez niego. Tak więc zostałyśmy same z mamą. Nie było łatwo, ale przez wszystkie trudności przeszłyśmy razem. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, zawalił się cały mój świat. Po trzech miesiącach znajomości „wpadłam”. To był dla mnie koniec - koniec imprez, dyskotek, koleżanek i innych przyjemności, które oferował mi wtedy świat. Nie kochałam mojego obecnego męża. To było tylko chwilowe zauroczenie, jednak konsekwencje musiałam ponieść, on też. Wtedy bardzo pomogła mi moja mama, bardzo mnie wspierała. I zaakceptowała fakt, że zostanie babcią. Zanim zaszłam w ciążę, dużo opowiadała mi o Bogu - że jest zbawiona i że dostała proroctwo, że nasz cały dom będzie zbawiony. Ja jednak jej wtedy nie słuchałam, wolałam się spotkać z koleżankami i z nimi gadać. Nie rozumiałam jej, ale cieszyłam się - odkąd się nawróciła, była całkiem odmieniona. Może już wtedy podświadomie pragnęłam żyć tak jak ona. Wszystko się zmieniło, gdy dowiedziałam się o ciąży. Wszyscy się ode mnie odwrócili została mi tylko moja mama i mój obecny mąż, który bardzo mnie wtedy wspierał. Bardzo zbliżyłam się do mamy. Nasze relacje się poprawiły i pierwszy raz wtedy zbliżyłam się do Boga. Nawet przyjęłam do swojego serca Jezusa. Pochodziłam trochę na nabożeństwa do kościoła i na tym się skończyło. W tym czasie też wyszłam za mąż za namową rodziny mojego męża w Kościele katolickim, mając już 3 miesięcznego synka Dawidka. Moje nawrócenie nie przetrwało długo. Szybko odeszłam od Boga do świata. Wtedy też rok po urodzeniu Dawidka zaszłam znowu w ciążę i urodziłam córeczkę Gabrysię, której również nie planowałam. Z mężem nawet dobrze nam się układało. Miał pracę, ja kończyłam technikum i razem z mamą opiekowałam się dziećmi. Jednak pewnego dnia stwierdziłam, że skoro mam taką świetną opiekunkę w postaci mojej mamy, to pójdę do pracy. Mama oczywiście się zgodziła. Nigdy by mi nie odmówiła. Wiedziałam o tym. No i zaczęło się. Wróciłam do życia. W tym czasie zaczęłam też bardziej dbać o wygląd, ładniej się ubierać, bardziej dbać o siebie. Zawierałam nowe znajomości. Koleżanki z pracy wyciągały mnie na dyskoteki. Wtedy też zdarzało się, że kogoś poznałam. Mąż był coraz bardziej zazdrosny, nie podobało mu się to jak się zmieniłam. W domu też było coraz gorzej. Zamiast być matką spełniałam raczej rolę starszej siostry niż matki. Dzieci się ode mnie oddaliły, wolały się przytulać do babci niż do mnie. Bolało mnie to i w sercu przeżywałam to strasznie, ale sama nie potrafiłam się zmienić. Wtedy jakoś dostaliśmy z mężem zaproszenie na spektakl ”Bramy Nieba - Płomienie Piekła”. Dosyć sceptycznie do tego podeszliśmy, ale w końcu poszliśmy. Wywarł on na nas ogromne wrażenie i kiedy na końcu ktoś powiedział, żeby do przodu wyszli ci, którzy chcą oddać życie Jezusowi, bez namysłu wyszliśmy na środek. Po spektaklu wróciliśmy normalnie do domu i nic poza tym się nie zmieniło. Jednak pewnego dnia zadzwonił pastor z kościoła i zaproponował nam spotkanie z nim i rozmowę na temat tego, co się wydarzyło. My jednak nie chcieliśmy o tym słyszeć, więc się wszystko urwało. Nasze życie wyglądało tak samo jak wcześniej. Dzieci rosły, a ja cały czas szukałam dla siebie wymarzonej pracy, w której mogłam się wykazać i zostać dłużej niż 3 miesiące. Znalazłam pracę w barze przy stacji paliw, dostałam umowę i nawet dobrze mi szło. Myślałam, że to idealna praca dla mnie, jednak później okazało się, że prawie zrujnowała ona moje życie i małżeństwo przez towarzystwo, jakie tam przychodziło. Nie umiałam sobie z tym poradzić. Coraz bardziej nimi przesiąkałam. Nawet zaczęłam grać w automaty do gier, które tam były. Brnęłam w coraz większe bagno. Straciłam relacje z mężem, który stawał się coraz bardziej zazdrosny. W domu w ogóle nie zajmowałam się dziećmi, dbałam tylko o swój wygląd. W końcu sprawy zaszły za daleko, miałam już wszystkiego dosć. Po rozmowie z mamą stwierdziłam, że muszę ratować swoją rodzinę i udało mi się w końcu stamtąd odejść. Gdy się otrząsnęłam, zaczęłam się zastanawiać, jak daleko odeszłam od Boga - że gdyby nie moja mama i jej modlitwy o nas, to pewnie już byśmy się dawno rozwiedli. Nie mogłam się pogodzić z tym, że tak nisko upadłam. Nie chciałam przecież takiego życia. Chciałam być szczęśliwa i mieć kochającą się rodzinę. Musiałam zacząć wszystko od nowa. Znalazłam nową pracę, w domu próbowałam odbudować kontakt z dziećmi, ale nie udawało mi się to w żaden sposób. Pragnęłam tego, ale nie potrafiłam się zmienić tak na 100%. Wiele rzeczy mnie pochłaniało do reszty. Uzależniłam się od komputera, telewizora, fryzjera, siłowni itp. O niczym innym wtedy nie myślałam tak jak o dbaniu o swój wygląd. Wszystko kręciło się wokół tego. Zabijałam się myślami na ten temat i nie dawały mi one spokoju, przez co mniej uwagi poświęcałam dzieciom. Także mój mąż nie był zadowolony z takiej żony. Miał do mnie pretensje, że nie jestem taka jak inne żony i matki i miał rację. W głębi serca bardzo mnie to bolało i czułam ogromny żal, że taka jestem. Potrzebowałam zmiany, już dłużej nie mogłam tak żyć. Przynosiłam mężowi wstyd i doprowadzałam swoim zachowaniem do coraz częstszych kłótni w moim domu. Wiedziałam, że droga, którą szłam, była zła; że daleko nie zajdę. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam uchwycić się Boga, diabeł skutecznie mnie od tych myśli odciągał. Przeżyłam prawdziwą duchową walkę. Jednak któregoś dnia mama dała mi do poczytania prasę chrześcijańską i Nowy Testament. Nie buntowałam się, tylko zaczęłam to wszystko czytać z coraz większym zainteresowaniem. Zaczęłam się na nowo otwierać na Boga i jego Słowo. W końcu po jakimś miesiącu wszystko się we mnie skumulowało. Wszystkie emocje i przeżycia, moje serce pragnęło oczyszczenia. Przyszedł w końcu dzień, w którym to się stało. Będąc sama w domu, siedziałam przed komputerem, słuchałam piosenek TGD na You Tubie i przez przypadek natrafiłam na taki teledysk, który mówił o oddaniu swojego serca Jezusowi. Słowa tej pieśni bardzo mnie poruszyły, gdyż nie mogłam powstrzymać łez. Wiedziałam już wtedy, że to ten czas i miejsce i że nikt mnie nie powstrzyma. To było silniejsze ode mnie, tak bardzo pragnęłam Jezusa. Teraz wiem, że to Duch Święty tak poruszył moje serce. To było niesamowite przeżycie. Wtedy akurat przyszła do domu moja mama i wszystko jej powiedziałam. Bardzo się ucieszyła i pomogła mi uczynić ten krok i zmienić swoje życie, powierzyć je Bogu. Czułam jak wielki kamień spada mi z serca, dając mi wielką ulgę i niesamowitą radość. Dopiero na drugi dzień wszystko do mnie dotarło. Poczułam, że moje serce wypełnia miłość naszego Pana Jezusa, który umarł za mnie i odpuścił mi wszystkie grzechy, dając mi nowe życie. Moje nowe życie jest cudowne. Wstaję rano i chce mi się śpiewać. Mam sens w życiu, nie zadręczam się już głupotami. Pan uwolnił mnie od palenia papierosów, dał mi wolność. Na drugi dzień w pracy połamałam wszystkie, które miałam i spuściłam w ubikacji, żegnając się z nałogiem raz na zawsze. Skończyłam z oglądaniem telewizji i przesiadywaniem przy komputerze. Nie czułam już takiej potrzeby. Wolałam poczytać Słowo Boże albo jakąś chrześcijańską książkę. Mój mąż się dziwi, co mi się stało, chociaż myślę, że to przeczuwał. On zna Ewangelię. Wierzę, że i on kiedyś przyjdzie do Pana. Będę się modlić za niego, a także za mojego ojca i moje dzieci. Postanowiłam sobie, że teraz wszystko się zmieni. Chcę wszystkim pokazać, że się zmieniłam dzięki Jezusowi. Chcę, żeby mój mąż miał żonę, na jaką zasługuje, a dzieci matkę, której tak naprawdę nigdy nie miały. Chciałabym, żeby ludzie mnie postrzegali za to, co mam w sercu, a nie mówili: "o to ta, co tak zmienia kolor włosów co tydzień". To się już dla mnie nie liczy. Wiem o tym, że to będzie szok dla mojego otoczenia, ale może będę im mogła dać świadectwo. Człowiek sam nie może sobie pomóc, tylko Bóg może zmienić życie na lepsze. Nic tak nie wypełni pustki w sercu, którą ma każdy, kto nie ma Jezusa w swoim sercu. Żaden ciuch, nowa fryzura, pogoń za karierą i pieniędzmi, to nie jest to!!!! Tylko nasz Pan jest w stanie to uczynić. Przypominam sobie słowa mojej mamy, dawno temu usłyszane, że cały nasz dom będzie zbawiony, że nasza rodzina jest wybrana, ze Pan ma dla mnie plan. Teraz w to wierzę i rozumiem, co miała na myśli. Ostatnio mąż zapytał się mnie: ”Ty to chyba naprawdę jesteś szczęśliwa?". Odpowiedziałam mu, że nawet nie wie jak bardzo. Chwała Panu za to, co uczynił dla mnie i mojej rodziny. Niczego się nie boję, bo wiem, że Pan jest ze mną, że mnie nie zostawi i przeprowadzi przez wszystkie trudności i problemy. Już teraz wiele spraw zaczęło się poprawiać. Pan dał mi miłość do męża i dzieci, dał radość z każdego dnia spędzonego z nimi. Odnalazłam radość w codziennych porządkach w domu. Chciałabym też, żeby Pan dał mi służbę w naszym mieście, żebym była dla Pana narzędziem w Jego rękach, aby móc mówić o Bogu i pomagać takim osobom jak ja zmienić swoje życie, żeby miało sens, jak to powiedziała moja koleżanka Kasia, w Panu. Chcę być dla Pana cały czas gorąca, nie letnia i służyć Mu tak na 100%. Anna Modzelewska z Ostrołęki, lat 25

Świadectwo Asi




Asia Mąka wraz z mężem Andrzejem
Asia Mąka wraz z mężem Andrzejem
To co działo się w moim życiu do roku 2004 było koszmarem: paliłam papierosy, piłam alkohol, brałam narkotyki, okradałam przyjaciół, rodzinę, obcych ludzi, byłam agresywna itd...itp. Upodliłam się strasznie, już nikt nie widział we mnie człowieka, a tym bardziej kobiety. Już nikt nie miał nadziei, nawet moja mama, która każdej nocy modliła się o mnie, czekając jak zwykle przyklejona do szyby w kuchni. Ja sama zapomniałam, czym w ogóle jest nadzieja. Któregoś dnia, stojąc przy oknie (na “mecie”), zobaczyłam kobietę. Przez myśl przeszło mi, żeby ją zabić, bo nie miałam na narkotyki. Wystraszyłam się tych myśli, a później przeszły przez głowę następne z przeszłości, to kim jestem - a byłam nikim, dosłownie “zero” - tyle byłam warta.
Kiedy miałam 21 lat, pierwszy raz sama zdecydowałam, że chcę spróbować normalnie żyć. Pamiętam jak kolejny raz szłam w tragicznym stanie do mamy, by ją przeprosić i powiedzieć, że chce się leczyć Co dziwne uwierzyła mi i zaufała. Poszłam w miejsce, gdzie już wcześniej chodziłam na terapię. Błagałam ich o pomoc, “dosłownie” błagałam i płakałam. Powiedzieli, że muszę czekać 6 miesięcy. Wiedziałam, że to może mnie zabić, to czekanie… A ja już nie chciałam czekać.
Zdobyłam się na odwagę i poszłam do Andrzeja, który brał dawniej narkotyki i chodził do Kościoła Zielonoświątkowego. Słyszałam, że Bóg go uwolnił i takie tam… Wtedy myślałam, że odbiło mu i tyle, ale to mnie nie złamało. Cały tydzień dzwoniłam do niego, ale akurat go nie było. Pomyślałam, że nie jest mi dane wyrwać się z koszmaru, skoro próbuję, a nic mi nie wychodzi. Postanowiłam wziąć tyle narkotyku, żeby się już nie obudzić. Kiedy stałam na przystanku, czekając na autobus, (już miałam nie wracać do domu, już miało mnie nie być) na ten sam przystanek przyszedł Bartek, dawny kolega (brałam z Nim). On był w ośrodku, poprosiłam go o pomoc. Z wielkim bólem przyznałam się, że nie daję już rady, że chce się leczyć. Bartek jeszcze tego samego dnia wieczorem zadzwonił, że jest dla mnie miejsce w Broczynie (w żeńskim ośrodku dla osób uzależnionych). W moim domu pojawiła się nadzieja. W końcu dojechałam do Broczyny do Chrześcijańskiego Ośrodka Dla Osób Uzależnionych. Tam odzyskałam nadzieję, tam nauczyłam się żyć, normalnie odzywać do innych, a co najważniejsze, poznałam tam prawdziwego terapeutę - żywego Jezusa, który zamieszkał w moim sercu, w moim życiu. Skończyłam terapię (chociaż walka była do końca pobytu w ośrodku).
Sąsiedzi i znajomi widzą we mnie człowieka i szanują mnie (a to uczynił Bóg), rodzina mi przebaczyła i darzy mnie zaufaniem (a to uczynił Bóg). Uzależniłam się od Jezusa Chrystusa, zakochałam się w Nim,a obietnica Boża mówi,że...
„Czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 List.Pawła do Koryntian 2:9). I Amen tak się dzieje do dzisiaj, że Bóg daje to, czego nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić
Asia Mąka 

piątek, 18 stycznia 2013


Modlitwa i prośba ...

Prosiłem Boga o siłę, aby triumfować; On dał mi słabość, abym nauczył się smaku rzeczy małych. Prosiłem o zdrowie, aby robić rzeczy duże; On zesłał mi chorobę, abym robił rzeczy lepsze. Prosiłem Go o bogactwa, aby być szczęśliwym; On dał mi ubóstwo, abym był wrażliwym i mądrym. Prosiłem o władzę, aby ludzie liczyli na mnie; Dał mi słabość, żebym potrzebował tylko Boga. Prosiłem Go o towarzysza, aby nie żyć samemu; On dał mi serce, zdolne kochać wszystkich braci. Prosiłem o wszystko, aby cieszyć się życiem; On dał mi życie po to, abym mógł cieszyć się wszystkim. Nie dostałem niczego, o co prosiłem; Ale mam wszystko, czego mogłem oczekiwać Chociaż mówiłem coś przeciwnego, Bóg mnie wysłuchał I jestem najszczęśliwszym z ludzi. Amen

Nie lubimy gdy doskwierają nam różnego rodzaju potrzeby i braki


Potrzeby i niedostatki, które wiodą nas do Boga

Staramy się unikać złych emocji. Nie lubimy być smutni; nie lubimy, gdy doskwierają nam różnego rodzaju potrzeby i braki. Wszyscy poszukujemy spełnienia i szczęścia. Nasza kondycja przesycona jest pragnieniem pełni. Takimi zechciał nas Bóg i tak zostaliśmy stworzeni. Człowiek to ktoś, kto niezmiennie zmaga się z rożnego rodzaju niedostatkiem; to ktoś, kto ciągle pokonuje trudności, przezwycięża braki i wygląda w przyszłość, w której dostrzega wielką nadzieję pełni, zaspokojenia i szczęśliwości.

Byłoby fantastycznie — myślimy sobie — gdybyśmy nie mieli żadnych kłopotów, zmartwień i pilnych spraw, które domagają się załatwienia. Byłoby fantastycznie, gdybyśmy w jednym momencie zostali uwolnieni od codziennej krzątaniny, od potężnej lawiny obowiązków w domu, w pracy czy w szkole. Marzymy o stanie równowagi i spełnienia, a codzienność wciąż nie pozwala nam doświadczyć momentu wytchnienia. Ogrom obowiązków i brak czasu to podstawowy argument, który usprawiedliwia naszą nieobecność na modlitwie, nasz brak osobistej więzi z Bogiem. Sprawy duchowe odkładamy zawsze „na później”, ponieważ ważniejsze jest to, co „tu i teraz”.

Zbyt często zapominamy, że do Boga możemy przyjść zawsze, bez względu na to, czy jesteśmy wyczerpani kołowrotem codziennych obowiązków, czy też odprężeni po weekendzie spędzonym w górach. Co więcej, do Boga możemy przyjść również bez względu na to, czy jesteśmy przekonani o własnej świętości, czy też gnębi nas poczucie winy. Bóg czeka na nas niezmiennie. Powiem więcej — jest zupełnie inaczej, niż potocznie sądzimy, to znaczy: właśnie wtedy, gdy głęboko doświadczamy własnej niedoskonałości i gdy osobista relacja z Bogiem wydaje nam się nieosiągalna, Bóg wypatruje nas w sposób szczególnie intensywny tak, jak ewangeliczny ojciec wypatrywał syna marnotrawnego. Doświadczenie niemocy, paraliżu sił i wyczerpania powinno nas inspirować do poszukiwania oparcia w Bogu. Przekonanie o własnej samowystarczalności, zadufanie w sobie i rezygnacja z jakiejkolwiek pomocy to największy dramat, który skazuje nas na samotność, na irracjonalne zatrzaśnięcie w świecie własnego „ja”. Istotą tego dramatu jest fakt, że człowiek, polegając wyłącznie na samym sobie, całkowicie odrzuca Boga. Egocentryk to ktoś, kto nie potrzebuje Boga.

Dlaczego czas poświęcony modlitwie wydaje nam się czasem straconym? Skąd wynika nasze „skąpstwo” wobec czasu, który mielibyśmy poświęcić Bogu? Jednym z powodów, jak sądzę, jest właśnie przekonanie o tym, że sami damy sobie radę, że Bóg niewiele może pomóc. Tymczasem, to właśnie nasze problemy, kłopoty i niedomagania powinny być drogą wiodącą nas poprzez prośbę i potrzebę pomocy do żywej relacji z Bogiem. Prośba o pomoc zakłada określony brak i oczekiwanie na wsparcie, a zatem właśnie wtedy, gdy doświadczamy różnego rodzaju braków i niedoskonałości, powinniśmy ufnie zwracać się do Boga. Codzienne potrzeby, kłopoty i porażki z powodzeniem mogą się stać droga wiodącą nas do prawdziwej relacji z Bogiem. Gdybyśmy nie doświadczali braków, wówczas nie potrzebowalibyśmy niczego i nikogo, żylibyśmy w pojedynkę, każdy z nas na osobnej, niemal bezludnej wyspie. Potrzeba to pretekst, to okazja, by zwrócić się do kogoś o pomoc, by doświadczyć własnej ograniczoności i dzięki temu odkryć Boga jako źródła niewyczerpanej mocy.

By Bóg nas wysłuchał

Brakuje nam łaski uświecajacej ... Wątpliwośc czesto budzi w nas określenie, ze źli jestesmy. Oczywiście nie chodzi o to, że jesteśmy źli jako tacy, albo, jeszcze gorzej, że Bóg zachowuje się jak toksyczny rodzic, który nie daje dziecku obiadu, bo przyniosło ze szkoły jedynkę zamiast szóstki. Każdy z nas jest jedynym, wyjątkowym, ukochanym i dobrym dzieckiem Boga — przecież w opisie stworzenia jest napisane: „i widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre”. „Źli” oznacza tutaj natomiast tyle, co „grzeszni”. Nie ma tu miejsca na długi wykład na temat, czym jest grzech, dlatego napiszę jedynie skrótowo, że jest to świadome i dobrowolne odrzucenie miłości Boga. A więc słowo „źli” należy w tym powiedzeniu rozumieć w ten sposób, że zanim zaczęliśmy Boga o coś prosić, sami nie zrobiliśmy tego, o co On nas prosił — na przykład o naszą miłość, o poświęcenie Mu czasu, o nieskrzywdzenie drugiego człowieka, o pomoc komuś, kto jej akurat potrzebował... I może się zdarzyć, że to jest właśnie powód, dla którego z kolei nasza prośba nie zostaje wysłuchana. Mam nadzieję, że teraz jest to już jaśniejsze — jeśli odrzuciliśmy miłość Boga, powiedzieliśmy mu świadomie „nie”, to jakby „nie nadajemy na tych samych falach”. Niewysłuchanie naszej modlitwy to nie jest złośliwość Boga, tylko po prostu nie mamy z Nim wspólnego języka, jak małżeństwo po wielkiej kłótni. Proszenie kogoś o coś bez pogodzenia się, jeśli wcześniej się z nim strasznie pokłóciło, nie działa nawet w relacjach z drugim człowiekiem, a Bóg jest przecież bardzo konkretną Osobą. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie... Co zrobić w takiej sytuacji? Przyznać, że się zrobiło źle, i przeprosić, a więc w odniesieniu do Boga — pójść do spowiedzi, a przynajmniej uznać swój grzech i za niego żałować, jeśli ze względu na jakieś okoliczności wiemy, że nie możemy liczyć na rozgrzeszenie, i nie mamy na razie pomysłu na wyjście z tej sytuacji. No i oczywiście prosić Pana Boga, aby pomógł nam takie wyjście znaleźć.. prosimy o złe rzeczy „O złe rzeczy” — jest to bardzo obszerne zagadnienie, ale najbardziej skrótowo można je ująć w taki sposób, że Bóg wie lepiej od nas, co jest dla nas dobre. To stwierdzenie budzi instynktowny sprzeciw, a jednak z reguły to my sami najmniej wiemy, co jest dla nas dobre; często trafniej oceniają naszą sytuację nasi przyjaciele i otoczenie, a co dopiero Bóg, który wie wszystko. Tymczasem my najczęściej wymyślamy w szczegółach dokładny plan, a Panu Bogu mówimy: „Zrealizuj to, a jak nie, to znaczy, że mnie nie kochasz”. Ale ten plan niekoniecznie da nam szczęście, nawet jeśli w tej chwili jesteśmy całkowicie przekonani, że właśnie tak. Możemy bowiem rozpoznawać coś jako dobre dla nas, podczas gdy nie będzie to rzeczywistym dobrem, tylko wręcz przeciwnie — złem. Na przykład zakochana dziewczyna często nie wyobraża sobie w ogóle życia bez ukochanego mężczyzny, ale przecież nie oznacza to, że ich związek na pewno da im obojgu szczęście — mogą na przykład być zupełnie niedobrani pod względem wyznawanych zasad, charakterów i zainteresowań i ich małżeństwo byłoby pasmem nieszczęść. Tylko krowa nie zmienia poglądów, jak mawiała moja mama; plany i zainteresowania się zmieniają, a stan zakochania w jednej osobie może trwać najwyżej 5–7 lat, jak udowodnili amerykańscy biochemicy (zupełnie poważnie, był kiedyś na ten temat wyczerpujący artykuł w „Świecie Nauki”). Włosy stają mi na głowie na myśl, jak okropne by było, gdybym wyszła za mąż za niejakiego P., w którym byłam śmiertelnie zakochana w liceum. Ile czasu się modliłam, żeby został moim mężem, a teraz dziękuję Panu Bogu, że to się nie stało. A wtedy wydawało mi się to tragedią... Tak samo jak to, że wyrzucili mnie z pewnej pracy czy że nie dostałam się na studia doktoranckie. Tymczasem wkrótce moje plany życiowe się zmieniły i studia stałyby się dla mnie kulą u nogi. Dlatego jeśli modlimy się o coś konkretnego, jak dostanie się na określone studia czy odwzajemnienie uczuć przez osobę, w której się zakochaliśmy, to warto spróbować zrezygnować z upierania się przy tym, żeby stało się dokładnie tak, jak my chcemy. Lepiej zaufać i pozostawić Bogu pewną przestrzeń, po prostu zawierzyć Mu daną sprawę, relację, człowieka. Zostając przy przykładzie zakochanej dziewczyny, może ona się modlić tak: „Boże, kocham X, tęsknię za nim. Powierzam Ci jego i moją miłość. Proszę Cię o jego miłość. Ufam Ci, że będziemy mogli być razem, jeśli tylko będzie to dla nas dobre”.

Jak się modlić, by Bóg nas wysłuchał ...


Każdy z nas chce być szczęśliwy. Potrzebujemy do szczęścia obecności kochanego człowieka, zaspokojenia potrzeb życiowych, zdrowia, przyjaciół... Kiedy brakuje nam czegoś albo za kimś tęsknimy, prosimy Pana Boga, żeby nam to dał. Jest to wyraz naszego zaufania do Niego, wiary, że nas kocha i chce naszego szczęścia, i że jest wszechmocny, więc nie ma takiej rzeczy, która byłaby dla niego niemożliwa do zrobienia. Co więcej, Pismo Święte w wielu miejscach zachęca nas do proszenia Boga o to, czego potrzebujemy, i zapewnia, że nasze modlitwy zostaną wysłuchane. Chociażby w Ewangeliach można znaleźć przypowieści, w których Jezus zapewnia o skuteczności wytrwałej modlitwy, jak ta o niesprawiedliwym sędzi, który skapitulował przed natarczywą wdową i wziął ją w obronę czy o człowieku, który w środku nocy walił do drzwi przyjaciela, żeby pożyczyć chleba. Także modlitwa „Ojcze nasz”, którą Jezus podał jako właściwy sposób zwracania się do Boga, składa się wyłącznie z próśb.

A jednak nie zawsze otrzymujemy to, czego tak pragniemy, nawet gdy się o to długo i wytrwale modliliśmy. Kochany człowiek umiera albo odchodzi, chorujemy, jesteśmy samotni, nie możemy znaleźć pracy, nie starcza nam na życie... Jest to bardzo trudna sytuacja, w której nasza wiara w dobroć, miłość i wszechmoc Boga zaczyna się walić. Rodzi się bunt — tym większy, im ufniej Mu wcześniej wierzyliśmy, podejrzenia, że nie zależy Mu na naszym szczęściu, że złośliwie bawi się nami jak zabawką albo specjalnie utrzymuje nas w nieszczęściu, żeby zmusić nas do błagania o litość. Zdarza się, że po takim rozczarowaniu ludzie w ogóle odchodzą od wiary w Boga. Inni z kolei usiłują znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego Bóg nie wysłuchał ich modlitwy. Chcę tu przytoczyć jedną z tych odpowiedzi, którą przypisuje się rzymskiemu filozofowi Senece. Na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo szorstka i twarda, ale jeśli odłoży się na bok to pierwsze, negatywne wrażenie, można zauważyć, że rzuca ona sporo światła. W każdym razie mnie ta maksyma pomogła odczytać sens wielu trudnych chwil w moim życiu. Brzmi ona: Quia mali, male, mala petimus — ponieważ prosimy źli, źle i o złe rzeczy.